treść strony

Filmowe życie Kai Klimek na Erasmusie w Portugalii

„Mam dla ciebie radę: Nie czekaj. Jeśli jest coś, co chcesz i lubisz robić, zacznij od razu” – usłyszała ponad dekadę temu na Erasmusie w Portugalii. A najbardziej kochała kino. Niedawno Kaja Klimek, krytyczka filmowa, wróciła do Coimbry, by spotkać się z autorem tych słów.

 

  • fot. Szymon Łaszewski/FRSE

JD: Zgadzasz się, że życie pisze najlepsze scenariusze?
KK: W moim przypadku akurat tak było. Jedna spontaniczna decyzja spowodowała, że jestem dziś tym, kim jestem, i robię to, co robię. Ale aby opowiedzieć moją historię, muszę cofnąć się do studenckich lat. Przez długi czas byłam osobą, która nie wyjeżdżała z Polski, bała się latać samolotem. W 2009 roku przyjaciółki namówiły mnie jednak na wielką podróż – Wielka Brytania, Hiszpania, Maroko – która była niesamowitym doświadczeniem. Pierwszy raz zobaczyłam ocean i stwierdziłam, że muszę coś zrobić, by spędzić nad nim więcej czasu. Niedługo potem zaczynałam ostatni rok studiów na kierunku kulturoznawstwo – porównawcze studia cywilizacji na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przechodząc koło sekretariatu, zobaczyłam kartkę o dodatkowym naborze na Erasmusa w semestrze letnim, a wśród państw, do których można było wyjechać, znajdowała się Portugalia. Akurat miałam wyrobione punkty ECTS [z ang. European Credit Transfer System – system punktowy umożliwiający rozliczenie toku studiów zrealizowanego poza macierzystą uczelnią – przyp. red.], byłam też już po magisterce w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej UJ, doszłam więc do wniosku, że to ostatnia szansa, by skorzystać z programu. Decyzję podjęłam w trzy minuty i złożyłam papiery.

Pamiętasz, jak wyglądało spotkanie rekrutacyjne?
Zapytano mnie, dlaczego Portugalia. A ja na to, że tam jest ocean. Członkowie komisji widocznie uznali, że to powód dobry jak każdy inny, ale chcieli wiedzieć, czy planuję się tam uczyć. Powiedziałam, że chętnie poznam portugalski, a do tego chcę chodzić na zajęcia z popkultury amerykańskiej, co przyda mi się później do egzaminów na studia doktoranckie. I się udało!

Łatwo poszło. Nie było żadnego haczyka?
Przeciwnie, moja koleżanka, która była wcześniej w Coimbrze [trzecie co do wielkości miasto w Portugalii, pierwsza stolica kraju – przyp. red.], skontaktowała mnie z ludźmi stamtąd, dzięki czemu od razu znalazłam pokój w ogromnym mieszkaniu z Portugalczykami i innymi osobami, które przyjechały na Erasmusa. Dzięki współlokatorom szybko poznałam portugalski. Raz, że w domu było pełno karteczek z nazwami przedmiotów, więc uczyliśmy się na bieżąco, a dwa, że nikt się z nami – erasmusowcami – specjalnie nie patyczkował i wszyscy mówili do nas po portugalsku. No i wiadomo, kiedy się człowiek rozkręcił na imprezie, też zaczynał mówić w tym języku.

Wydaje się, że od życia towarzyskiego w Portugalii do świata kina daleka droga…
Na moim Erasmusie, od lutego do kwietnia, głównie padało, było zatem dużo czasu na oglądanie filmów, czytanie książek, niekiedy udawało mi się pojechać na jakąś wycieczkę. Miałam też do zrobienia jedno zadanie na zajęcia z kultury współczesnej: napisać pracę o adaptacjach filmowych polskiej literatury. Jako temat wybrałam Szamankę Andrzeja Żuławskiego, ze scenariuszem Manueli Gretkowskiej. I był to w ogóle pierwszy tekst o filmach, jaki napisałam w życiu. Ukazał się on później w magazynie „Ha!art”, a do Żuławskiego dotarła ponoć nawet informacja, że jakaś dziewczyna napisała coś o języku w jego filmach. O tym, jak kobiety uczą się w nich mówić, a faceci przeciwnie – zapominają, jak to się robi (tak wtedy myślałam o twórczości tego reżysera). Dodatkowo był to czas, kiedy czekałam na film "Scott Pilgrim kontra świat", więc zamówiłam sobie wszystkie komiksy o tym bohaterze, a przy okazji dużo rozmyślałam, jakim aktorem jest Michael Cera, który wcielał się w główną rolę. Przemyśleniami dzieliłam się z przyjaciółką, która powiedziała mi któregoś dnia: „Weź o tym napisz, to brzmi ciekawie”. I tak powstał drugi tekst, który dzięki pomocy przyjaciół został opublikowany w „Dwutygodniku”. Kiedy wróciłam do Polski, okazało się, że zajmuję się kinem, piszę o nim, chociaż nigdy nawet nie myślałam, że będę to robić.

Nieoczekiwanie zyskałaś zawód.
Tak, ale nie tylko. Wyjazd na Erasmusa był dla mnie przełomem. Do Portugalii jechałam późno, tam obchodziłam 26. urodziny, okres eksploracji imprezowych też miałam za sobą, zresztą studiowałam w Krakowie, więc niejedno widziałam. Jak wspomniałam, obowiązki studenckie również nie były wielkim problemem, więc miałam wolną głowę i przestrzeń na to, by na spokojnie zastanowić się, co lubię, co chcę robić w przyszłości. Postanowiłam wykorzystać ten czas na rozwój i edukację filmową, obejrzałam furę rzeczy, na które pewnie nigdy nie miałabym czasu. Pobyt w Portugalii oznaczał też dla mnie uczenie się życia, niezależności, samodzielnego zarządzania czasem. Całe życie działam jako freelancerka, wszystko organizuję na własną rękę. Ale myślę, że to, kim dziś jestem, ma swoje korzenie właśnie w tym wyjeździe. Wątpię, bym, będąc w Krakowie, miała możliwość odkryć tyle filmów i poznać tak dobrze siebie. Spędzałabym pewnie czas w knajpach, bo tak to jest, jak się tam studiuje – dużo czasu poświęca się na życie towarzyskie. Ale zaraz, zaraz, to jeszcze nie wszystko…

To znaczy?
W Portugalii znalazłam po prostu swoje miejsce na Ziemi. Gdybym miała mieszkać poza Polską, zdecydowanie przeniosłabym się tam. W żadnym innym kraju tak mi się nie podobało, nie czułam się tak bardzo u siebie, także ze względu na zwyczaje, otwartość i sposób bycia ludzi. Poznałam też język, którym do dziś potrafię się dogadać w codziennym życiu. Przede wszystkim jednak zawiązałam mnóstwo trwałych przyjaźni. Spotkałam też osobę, która niesamowicie mnie zainspirowała!

 
Tajemniczy nieznajomy?
Profesor, który prowadził zajęcia North American Culture, part 3. Dotyczyły one Wielkiego Gatsby’ego, baseballu i superbohaterów, bo tymi zagadnieniami interesował się Stephen Wilson. To człowiek, który wtedy miał około 60 lat i pochodził z Irlandii. Jego wykłady były na tyle ciekawe, że do dziś pamiętam, co oglądaliśmy i czytaliśmy. Dały mi też dużo inspiracji do tego, jak można prowadzić zajęcia. W Portugalii jest na Erasmusie taki zwyczaj, że pod koniec semestru idzie się z wykładowcą na kolację. Zebrałam się wówczas na odwagę i zapytałam profesora, jak to się stało, że przyjechał do Portugalii. Opowiedział mi wtedy swoją historię. Dwadzieścia lat wcześniej poważnie zachorował na raka i miał 50 proc. szans na przeżycie. A ponieważ całe życie był nieszczęśliwy w Irlandii i miał poczucie, że wszystko ucieka mu przez palce, postanowił, że jeśli wyjdzie na prostą ze zdrowiem, już zawsze będzie zajmował się wyłącznie tym, co kocha. Wyzdrowiał, po czym spakował manatki i przeniósł się do Portugalii, bo chciał być w ciepłym miejscu. To bardzo filmowa opowieść, miałam łzy w oczach, gdy jej słuchałam. Na koniec dodał: „Mam dla ciebie jedną radę: Nie czekaj. Jeśli jest coś, co chcesz i lubisz robić, to zacznij już teraz, od razu”.

A ty najbardziej lubiłaś oglądać filmy...
No właśnie. Zanim pojechałam do Portugalii, współpracowałam ze Studiem Kropka w Krakowie, robiłam napisy do filmów, jeździłam trochę na festiwale. Zaczęłam kombinować, że może warto mocniej działać w tym kierunku. W Portugalii obejrzałam "Iron Mana 2" z dopiero rozkręcającego się Uniwersum Marvela [Marvel Cinematic Universe – dzieła kultury masowej obejmujące głównie filmy o superbohaterach produkcji Marvel Studios, oparte na komiksach Marvel Comics – przyp. red.]. Czułam, że to będzie coś dużego. Napisałam też wspomniane dwa teksty, które się spodobały i odbiły jakimś echem. Szybko okazało się, że mało kto chciał wtedy pisać o popkulturze. A mnie to wciągnęło. Zainteresowanie odbiorców także było coraz większe. Szybko przyszły zatem propozycje telewizyjne, zaczęto zapraszać mnie do programów jako kolorową dziewczynę, która ma coś do powiedzenia o popkulturze. Jak się okazało, że dobrze sobie radzę przed kamerą, dostałam możliwość współprowadzenia z Tomaszem Raczkiem transmisji rozdania Oscarów w Canal+, później prowadziłam Weekendowy Magazyn Filmowy w dawnej TVP. Obecnie mam program o serialach w TVN Fabuła i współpracuję z innymi mediami. Pojawił się też temat edukacji filmowej, czyli prelekcji dla dzieciaków, czym zajmuję się do dziś. Podobnie jak prowadzeniem zajęć ze studentami na UW, SWPS i Uniwersytecie Gdańskim. Nadal też robię napisy do filmów lub ich tłumaczenia, rozmawiam z twórcami, po godzinach zajmuję się swoim kanałem na YouTubie. Wszystko zaczęło się ze sobą splatać i właśnie z tego najbardziej się cieszę – że ciągle pojawiają się nowe rzeczy. Bo jestem osobą, która lubi, kiedy dużo się dzieje.

Opowiedz o tym, czego najbardziej szukasz w filmach?
Oderwania od rzeczywistości i przeniesienia się do magicznego świata. Nigdy nie interesowały mnie odwiedziny na planie filmowym, zgłębianie, jak to wygląda od kuchni. Na mnie działa to, kiedy twórca próbuje mnie oszukać. Jednym z moich ulubionych filmów jest "Prestiż" Christophera Nolana [film z 2006 r., tajemnicza opowieść o dwóch iluzjonistach i ich obsesyjnej rywalizacji – przyp. red.]. Oczywiście wiem, że muszę umówić się z reżyserem, czy w coś wierzę, czy nie, ale właśnie często zawierzam, bo wiążą się z tym emocje. Nawet, jeśli ostatecznie okazuje się to nieprzekonujące, to fakt, że ktoś próbował mnie oszukać, ale mu się nie udało, jest ciekawym doświadczeniem. Lubię też, kiedy nie do końca rozumiem to, co właściwie dzieje się w danym filmie. Czyli kino, które nie boi się eksperymentów, nie uwodzi widza, tylko utrudnia mu działanie i ogarnięcie, o co chodzi. Wtedy jestem zachwycona, bo przenoszę się na inny poziom życia, co z jednej strony bywa eskapistyczne, a z drugiej bardziej prawdziwe niż to, co nas otacza. Przywołam serial Netfliksa "The OA" – zupełnie nie kumałam, co właściwie oglądam, i byłam tym zachwycona, bo było to coś nieprzewidywalnego. Takie rzeczy ładują mi baterie, dzięki czemu jestem w stanie potem przetrwać kilkanaście wtórnych produkcji, czekając znów na film, który będzie dla mnie wspaniałym przeżyciem. Interesuje mnie też proces, który toczy się w głowie reżysera. Dlatego bardzo lubię rozmawiać z twórcami, nawet tymi, którzy w mojej ocenie nakręcili coś słabego. Dzięki temu, że wiem, jak ten człowiek myślał, co próbował osiągnąć, jego dzieło automatycznie staje się dla mnie ciekawsze. Bardzo szanuję i podziwiam czystą kreację, wymyślanie światów, które są oderwane od rzeczywistości, a jednocześnie autentyczne.

A wracając do rzeczywistości, kiedy znów jedziesz do Portugalii?
Jak tylko będę mogła. Ostatni raz byłam tam w 2019 roku i miałam poczucie, że muszę spotkać się ze Stephenem Wilsonem, profesorem, o którym wspominałam. Napisałam do niego e-mail, specjalnie pojechałam do Coimbry. On dalej wykłada na tamtejszym uniwersytecie, chociaż widać, że jest już słabszy i bardziej zmęczony. Usiedliśmy przy kawie i ciastku i opowiedziałam mu, czym się zajmuję, kim zostałam, co mi się udało zrobić. Uważam, że ludziom, którzy mają na nas jakiś wpływ, trzeba o tym mówić. Kto wie, może i tak byłabym dziś tym, kim jestem, bez Erasmusa i bez poznania Stephena Wilsona. Lubię jednak takie filmowe historie, szukanie pewnych prawidłowości, znaków, zbiegów okoliczności. Zajmuję się w końcu opowieściami, więc tym bardziej cieszę się, gdy mogę opowiedzieć moją własną. Robi mi się wtedy tak ciepło na sercu.

Kaja Klimek – edukatorka, tłumaczka, krytyczka filmowa i popkulturowa. Nieustannie dyskutuje o filmach i serialach – z widzami, gdy nadarzy się okazja, z twórcami na festiwalach, z innymi krytykami w mediach, ze studentami na Uniwersytecie Warszawskim i Gdańskim, i co najważniejsze: z dziećmi i młodzieżą w ramach programów edukacji filmowej oraz całą resztą świata w internecie. Prowadzi program Seriale w TVN Fabuła oraz Warsztat Filmowy w Red Carpet TV. W internecie działa jako Kajutex: www.instagram.com/kajutex, www.facebook.com/ kajutex, www.tiktok.com/@kajutex.pl.

Zainteresował Cię ten tekst?
Więcej podobnych znajdziesz w najnowszym numerze Europy dla Aktywnych 3/2021