Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 07.07.2022 r.
– Trudno porównać Erasmusa do wyjazdu na misję, ale myślę, że dla nas to taki mały test, jak poradzimy sobie poza granicami kraju – mówi bsm. pchor. Rafał Łazuchiewicz, student Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, który spędził semestr na wojskowej uczelni w Austrii.
Kiedy wyjeżdżasz na Erasmusa w ramach np. studiów humanistycznych, wszędzie witają cię z otwartymi ramionami. Uczelnia jest jak księga, którą możesz czytać do woli. Na Erasmusie wojskowym przeglądasz tylko część księgozbioru. Do niektórych ksiąg dostęp mają wyłącznie studenci kraju goszczącego. To naturalne – wojsko nie może dzielić się wszystkimi informacjami z reprezentantami innych narodów. – Niektóre przedmioty realizowaliśmy tylko w połowie, np. te o samolotach czy broni powietrznej. Mieliśmy dostęp tylko do pierwszego etapu, tego bardziej ogólnego. Są pewne informacje, którymi nie można dzielić się międzynarodowo. To działa w dwie strony. My też musieliśmy zachować dyskrecję – opowiadają bsm. pchor. Rafał Łazuchiewicz i bsm. pchor. Mateusz Wawrzyniak, studenci Akademii Marynarki Wojennej im. Bohaterów Westerplatte w Gdyni, którzy spędzili semestr na Terazjańskiej Akademii Wojskowej w Wiener Neustadt w Austrii.
Akademia w Wiener Neustadt to uczelnia z tradycjami sięgającymi połowy XVIII w. Każdy dzień zaczyna się tu od wspólnego śniadania, wydawanego między 6.30 a 7.30. O 7.45 jest zbiórka na placu i przeliczenie, czy wszyscy wstali. – Niektórzy stawiają się na zbiórkę na dwie minuty przed czasem, ale o 7.45 wszyscy są zawsze gotowi. Przez cały semestr, gdy tam byliśmy, nikt nie spóźnił się na poranny apel! – podkreśla Mateusz. Po apelu zaczynają się zajęcia, które zazwyczaj trwają do 16.00, a czasami nawet do 19.00. W międzyczasie jest tylko jedna przerwa – obiadowa.
Studenci biegają i skaczą
Na uczelni wojskowej dyscyplina to podstawa. Na Erasmusie wcale nie jest swobodniej. Tu nie ma miejsca na poranne wylegiwanie się w łóżku, „studencki kwadrans” czy nieuzasadnioną nieobecność na zajęciach. Nawet zwykłe wyjście na miasto może wymagać przepustki. Przekonała się o tym bsm. pchor. Monika Zubrzycka z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, która razem z bsm. pchor. inż. Jakubem Gondkiem była na Erasmusie w Italian Naval Academy w Livorno. – Studenci akademii wojskowej we włoskim Livorno mury uczelni mogą opuszczać tylko dwa razy w tygodniu – podkreśla Monika Zubrzycka. – Taka dyscyplina pomaga przygotować się do przyszłej służby.
Poczucie obowiązku jest na wojskowych studiach tak duże, że czasami doprowadza do zabawnych – z naszego punktu widzenia – sytuacji. Bo czy nie jest dziwne, że na uczelni w Livorno pierwsze dwa roczniki nie mogą spokojnie chodzić po budynku? Nie dość, że muszą ciągle biegać, to jeszcze nie wolno im nadepnąć na rozmieszczone na posadzce symbole znaków zodiaku. Studenci biegają więc i przeskakują. I naprawdę tego przestrzegają! Inaczej mogą dostać upomnienie od starszego kadeta i wylądować na dywaniku u przełożonych. – Dopiero po rejsie na żaglowcu szkolnym Amerigo Vespucci, gdzie przechodzą chrzest, mogą poruszać się spokojniej – dodaje Monika Zubrzycka.
W Livorno każdy studencki rocznik ma swoją nazwę. Monika i Jakub rozpoczęli przygodę jako Spartanie. – Bardzo zaskoczyło mnie istnienie tzw. rodzin akademickich. W zależności od regionu, z którego pochodzisz, trafiasz do odpowiedniej rodziny, np. sycylijskiej albo rzymskiej. Rodziny bardzo się wspierają, pożyczają sobie notatki i jedzą wspólnie posiłki – relacjonuje Monika.
I chociaż Polacy nie zostali częścią żadnej rodziny, wszystkie przyjęły ich bardzo ciepło. Monika i Jakub razem z całą społecznością uczestniczyli w tzw. wieczorkach pizzowych, organizowanych przez samorząd studencki na terenie uczelni. To były spotkania pełne zabawy i prawdziwej włoskiej pizzy. Żal było opuszczać to miejsce, ale – jak podkreśla Monika – kiedy odwiedzasz czyjś dom, na swój możesz spojrzeć z zupełnie innej strony. – Nasza Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni urosła w moich oczach. Zaczęłam dostrzegać plusy tam, gdzie wcześniej ich nie widziałam – zaznacza studentka. – Odpoczęłam fizycznie i psychicznie. Dowiedziałam się, jak Włosi widzą relacje międzynarodowe, jak interpretują historię, w jakim miejscu stawiają Polskę – dodaje.
– Mnie Erasmus pozbawił wielu kompleksów, a w zamian dał pewność siebie. Jestem odważniejszy w wypowiadaniu własnych poglądów, nie boję się zadawać pytań – przekonuje Jakub. – To był taki mały poligon, dzięki któremu wiem, że wszędzie sobie poradzę.
Wojskowe studia? Nie dla każdego
Szkoły wojskowej nie da się porównać z żadną inną. Studenci pierwszego roku Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni rok akademicki zaczynają już podczas wakacji. Gdy żacy z innych uczelni odpoczywają przed 1 października, przyszli podchorążowie uczą się podstaw musztry, salutowania i marszów. – W pierwszych dwóch miesiącach z człowieka robi się żołnierza – podkreśla bsm. pchor. inż. Jakub Gondek. – Dopiero potem można zacząć naukę. Następnego lata młodzi kadeci również nie wypoczną. Zamiast wakacji będą mieli praktyki w jednostkach wojskowych. Dni wolne wykorzystają kiedy indziej. Łącznie mają ich tylko 30 w ciągu całego roku. – To nie są studia dla leniwych – przekonuje bsm. pchor. Monika Zubrzycka. – Wojsko to nie zawód, to misja.
Jak zaznaczają studenci, na uczelniach wojskowych trzeba być silnym psychicznie. Bo wojsko to służba – dzień w dzień, 24/7. Żołnierzem się nie bywa od poniedziałku do piątku w godzinach roboczych, żołnierzem jest się każdego dnia. W niedziele i święta, w środku nocy i nad ranem. Presja jest duża i zaczyna się już na uczelni. Dlaczego więc młodzi ludzie wybierają tak trudną ścieżkę?
– Nikt z nas nie traktuje tej uczelni wyłącznie jako drogi do zdobycia wykształcenia. Mamy wyższe cele. To droga życiowa. Wiemy, dlaczego tu jesteśmy. Strach nas nie paraliżuje, chcemy spełniać nasze zadania w jak najlepszy sposób. Wiemy, że jesteśmy ważni i potrzebni. Jeżeli kiedyś zajdzie taka potrzeba, będą na nas liczyć, a my musimy temu sprostać – tłumaczy bsm. pchor. Monika Zubrzycka.
Być jak James Bond
Niektórzy studenci Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni pochodzą z rodzin o silnych tradycjach wojskowych, inni jako pierwsi zdecydowali się – ku zaskoczeniu bliskich – założyć mundur. Jakub Gondek wojsko ma we krwi. Jego przodkowie służyli w armiach zaborczych, prapradziadek był porucznikiem austro-węgierskiej armii i walczył na froncie na Bukowinie. Jeden pradziadek był oficerem artylerii ciężkiej Wojska Polskiego i został zamordowany w Katyniu, drugi pływał na polskich niszczycielach. – Dziadek, który służył w wojskach powietrznodesantowych, próbował wybić pomysł „życia w wojsku” najpierw z głowy mojego taty, a następnie z mojej – uśmiecha się bsm. pchor. inż. Jakub Gondek. – Miałem zostać prawnikiem, ale gdy obejrzałem film „Skyfall”, postanowiłem, że zostanę oficerem Marynarki Wojennej, jak James Bond.
Monika Zubrzycka w swojej rodzinie dopiero przeciera wojskowe szlaki. Pragnie zostać dowódcą działu rakietowo-artyleryjskiego lub broni podwodnej. W jej ślady poszła już młodsza siostra, która studiuje na Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Rodzice mają więc dwie córki na uczelniach wojskowych. Czy się boją? Mama trochę tak, ale szanuje ich wybór. Tata jest dumny. Kiedyś pragnął syna, a dzisiaj dwie jego ukochane córki noszą mundury. – Wciąż panuje stereotyp, że wojsko to typowo męskie zajęcie. Na mojej specjalizacji jest siedem kobiet i jest to dość liczna grupa. Szkoda, że jest nas tak mało, bo kobiety świetnie dają sobie radę w wojsku. Trzeba mieć pewne cechy charakteru, ale to kwestia osobowości, nie płci – dodaje bsm. pchor. Monika Zubrzycka.
Erasmus zmienia bieg historii
Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni daje swoim studentom duże możliwości rozwoju. Proponuje zarówno kierunki cywilne, jak i wojskowe. Każdy kadet ma inną motywację. Rafał na przykład marzy o misjach. – Nigdy nie chciałem monotonnej pracy, więc wybrałem służbę. O misjach myślę już od czasów liceum. Po to tu jestem – mówi pchor. Rafał Łazuchiewicz. Mateusz Wawrzyniak z kolei pragnie jak najdłużej się kształcić. – Chcę podążać ścieżką naukową. Być może zrobię doktorat i będę prowadził badania naukowe na stanowisku informatycznym – mówi.
Program Erasmus+, który na Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni działa od niedawna, daje kadetom dużą szansę rozwoju. Na wymiany, dzięki zaangażowaniu uczelnianej koordynatorki Moniki Wysockiej, wyjeżdżają studenci z wysoką średnią, którzy udzielają się społecznie. – Trudno porównać Erasmusa do wyjazdu na misję, ale myślę, że to taki mały test, jak poradzimy sobie poza granicami kraju – podsumowuje Rafał.
Jednak Erasmus to nie tylko nauka, ale też poznawanie innych kultur i zwyczajów. A gościnność miejscowych zazwyczaj jest ogromna. I to akurat nie zależy ani od narodowości, ani od kierunku studiów. Jest pewna siła w takich wyjazdach, która otwiera serca i pozwala zawierać głębokie przyjaźnie z ludźmi, którzy jeszcze chwilę wcześniej byli sobie obcy. Wojsko daje jeszcze jeden wymiar – studenci czują, że łączy ich coś więcej – służba dla własnej ojczyzny. Kiedy Rafał i Mateusz, przebywając na Erasmusie w Austrii, otrzymali zaproszenie od jednego z austriackich studentów na rodzinną ceremonię, nie spodziewali się, co ich czeka. A czekała uczta poprzedzona… rytualnym zarzynaniem prosiaka. – Pierwszy raz uczestniczyłem w takim obrzędzie. Prosiak musiał się najpierw wykrwawić, a następnie upiec. Trwało to cały dzień. To miłe, że nas zaprosili, chociaż dopiero się poznaliśmy – podkreśla pchor. Rafał Łazuchiewicz. Przyjaźni okazali się również studenci z Ameryki, z którymi Mateusz i Rafał nawiązali bliską więź. Być może ta znajomość zaowocuje międzynarodową współpracą między polską i amerykańską uczelnią. – Dzięki naszym przyjaciołom z Erasmusa dostaliśmy zaproszenie na konferencję NAFAC Theme Overview do Stanów Zjednoczonych – zaznacza pchor. Rafał Łazuchiewicz. To przykład, że Erasmus wpływa nie tylko na życie studentów, ale może również zmienić bieg historii całej Akademii Marynarki Wojennej, która w tym roku obchodzi stulecie swojego istnienia. Wystarczą otwarte serca i umysły. A takich w gdyńskiej szkole przywódców z pewnością nie brakuje.