Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 26.01.2021 r.
Warto dążyć do marzeń i je realizować – mówi o swojej podwójnej obronie Paweł Kocan, który pierwszy raz w historii Politechniki Rzeszowskiej uzyskał dyplom inżyniera dwóch uczelni: polskiej i niemieckiej. A wszystko zaczęło się od wyjazdu na pół roku do Hagen (Niemcy) w ramach programu Erasmus+
Najpierw był lektorat języka niemieckiego. Paweł Kocan, studiując informatykę na Politechnice Rzeszowskiej, nie poprzestał na tym, co obowiązkowe, ale miał apetyt na więcej. Kiedy na uczelni pojawiła się okazja uczestniczenia w dodatkowych zajęciach z języka niemieckiego, od razu z niej skorzystał. Na początku w grupie językowej było około 30 osób, do końca roku akademickiego zostały trzy. – Nie było łatwo pogodzić zajęcia na uczelni, staże i praktyki z dodatkowymi kursami. To wymagało wielu wyrzeczeń, nawet rezygnacji z wakacji czy spotkań ze znajomymi – wspomina Paweł.
Studenci, którzy uczestniczyli w zajęciach z języka niemieckiego, dostali propozycję wyjazdu do Hagen na Dni Erasmusa. Tamtejsza uczelnia – Fachhochschule Südwestfalen – zaprosiła instytucje partnerskie z całego świata. Kilka miesięcy później od wspomnianej uczelni przyszła propozycja już półrocznego wyjazdu, na który Pawłowi udało się zakwalifikować po złożeniu stosownych dokumentów i rozmowie na Skypie. – Bardzo pomogli mi też pracownicy Działu Współpracy Międzynarodowej Politechniki Rzeszowskiej, otrzymałem od nich dużo cennych informacji. Zarówno od strony naszej uczelni, jak i od strony niemieckiej wszystko było bardzo sprawnie koordynowane – nie ukrywa podwójny inżynier z Rzeszowa.
Trzeba było chcieć
– Pojechać samemu na taki wyjazd, tysiąc kilometrów od domu, to nie była bułka z masłem. Przełamałem strach i zaryzykowałem. Później pół roku spędziłem nad kończeniem projektu inżynierskiego – nie ukrywa Paweł. Na samym początku miał wątpliwości, czy wszystko uda się zrealizować. – Na miejscu spotkałem się ze studentką, która pracuje na uczelni i pomaga erasmusowcom. Otrzymałem klucze do pokoju w niemieckim akademiku i tak się zaczęło. Pół roku spędzone w Hagen było najintensywniejszym czasem w moim życiu. Nigdy wcześniej tak ciężko nie pracowałem. Czasem mam dziś takie momenty, w których nie wierzę, że to się udało, że miałem tyle siły, żeby tego dokonać – wspomina.
Bez taryfy ulgowej
Paweł musiał zrealizować program, którego wymagała strona niemiecka. Zajęcia odbywały się oczywiście w języku naszych sąsiadów. – To były jedne z najtrudniejszych przedmiotów, jakie tam istnieją. Niemcy postawili poprzeczkę wysoko – opowiada. Warunkiem przystąpienia do obrony pracy inżynierskiej w Niemczech, oprócz zaliczenia wszystkich przedmiotów, był oczywiście pozytywny wynik obrony w Polsce.
– Pisałem w Niemczech pracę i jednocześnie uczyłem się do egzaminów, zdałem wszystkie, zaliczyłem seminarium. Potem musiałem wracać do Polski. Po obronie pracy inżynierskiej na Politechnice Rzeszowskiej w ten sam dzień miałem rekrutację na studia magisterskie, a dzień później jechałem znów do Niemiec, gdzie za kilka dni miałem tamtejszą obronę – wspomina. Pracę dyplomową (jej treść była ta sama na obu uczelniach) napisał na podstawie przygotowanej przez siebie aplikacji. Na kilka tygodni przed obroną mało spał, pracował siedem dni w tygodniu. – Pracę pisałem w technicznym języku angielskim, co było dodatkowym utrudnieniem – tłumaczy.
Sam temat pracy dyplomowej Pawła był propozycją promotora, doktora Sławomira Samoleja, który potrzebował aplikacji webowej do obsługi dokumentów. Dr Samolej jest uczelnianym koordynatorem ds. programu Erasmus+. – Żeby zautomatyzować i przyspieszyć proces tworzenia dokumentów, wyszedł z pomysłem stworzenia takiego systemu, w którym raz wprowadzone dane w ciągu kilku sekund pozwolą wygenerować kilka dokumentów. Stworzyłem całą aplikację, w której wszystko jest zabezpieczone, jeśli chodzi o dane osobowe – tłumaczy Kocan.
Czy miał jakąś taryfę ulgową, ponieważ był studentem Erasmusa? – Zupełnie nie. Była za to pewna różnica pomiędzy studiowaniem na Politechnice Rzeszowskiej a w Fachhochschule Südwestfalen. U nas wszystkie laboratoria są obowiązkowe. Z kolei w Niemczech można cały semestr nie chodzić na zajęcia, ale jeśli przyjdzie się na egzamin i go zda, to ma się zaliczone. Tylko praktycznie jest to mało możliwe, jeśli nie uczestniczyło się wcześniej w żadnych wykładach ani laboratoriach – wyjaśnia Paweł. – I jeszcze jedno: W Polsce najwyższą oceną jest piątka, w Niemczech jedynka.
Samo nic nie przyjdzie
Paweł przyznaje, że taki wyjazd musi zostać poprzedzony intensywną nauką języka obcego. – Jeśli ktoś nie zna podstawowych zwrotów, to bardzo ciężko nauczyć się specjalistycznych wyrażeń, które trzeba zaprezentować na laboratorium czy egzaminie. Decyzja o wyjeździe powinna być dobrze przemyślana – nie ukrywa. Radzi, by zabezpieczyć się na wszystkie sposoby: wykupić ubezpieczenie, kartę EURO26, sprawdzić rozkład miasta, rozpoznać drogi dojazdu, zobaczyć, czy w okolicy znajduje się lotnisko. – Samo nic nie przyjdzie. Jest takie powiedzenie, że cierpliwy to i kamień ugotuje. Jak będziemy wytrwale dążyć do celu, to w końcu osiągniemy sukces – podsumowuje Paweł.
Obecnie jest na studiach magisterskich, na kierunku informatyka ze specjalnością inżynieria systemów komputerowych. Gdyby nie pandemia, zastanawiałby się nad wyjazdem w ramach programu Erasmus+ do Norwegii.