Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 07.04.2022 r.
Mówi się, że angielski to współczesna lingua franca. Tymczasem wyjazdy na Erasmusa do krajów nieanglojęzycznych pokazują, że warto uczyć się języków lokalnych – mówią autorki pracy „Doświadczenie pobytu w Polsce w narracji zagranicznych studentów”, nagrodzonej w konkursie „Monografie FRSE”.
MŚ: Gdy czytałam waszą pracę, przypomniała mi się niedawna scena z przychodni. Młody obcokrajowiec próbuje zapisać się do lekarza. Recepcjonistka ni w ząb po angielsku. Zwykle w takich sytuacjach czuję się winna, że my, Polacy, nie dość dobrze mówimy po angielsku. Ale z waszej pracy wybrzmiewa przekaz: obie strony są odpowiedzialne za komunikację.
dr hab. Emilia Wąsikiewicz-Firlej, prof. Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu (UAM), Wydział Neofilologii: Ten postulat dotyczy studentów Erasmusa+, którzy przyjeżdżają do Polski właściwie bez żadnego przygotowania, nie znając nawet podstawowych słów po polsku. Deklarują wręcz, że zamierzają się tu uczyć języka angielskiego. A przecież w Polsce angielski nie jest językiem oficjalnym.
dr hab. Anna Szczepaniak-Kozak, prof. UAM, Wydział Neofilologii: Pomysł na badanie socjologiczne w tym obszarze zrodził się, gdy pracowałam naukowo we Włoszech. Współpracowałam tam z dwiema studentkami z Holandii. Przyjechały na wymianę nieprzygotowane, licząc, że we Włoszech wszyscy mówią po angielsku. Oczywiście tak nie jest, przez co miały mnóstwo problemów logistycznych, np. pomyliły budynki i zamiast na kurs włoskiego trafiły do szpitala psychiatrycznego. Później w Polsce nasza studentka prowadziła miniprojekt, w którym pytała Brytyjczyków mieszkających w Gdańsku, jakie spotykają ich problemy w związku z nieznajomością polskiego. Z prof. Wąsikiewicz-Firlej postanowiłyśmy zbadać to zjawisko przez pryzmat narracji zagranicznych studentów przebywających w Polsce na Erasmusie+.
Jak wyglądało badanie?
A.S.K.: Stało się ono tematem naszych zajęć ze studentami. Stworzyłyśmy grupę badawczą, której członkowie przeprowadzali wywiady z 53 studentami Erasmusa+. Rozmawiali z rówieśnikami, dzięki czemu bardzo zaangażowali się w temat, a przy okazji poznali podstawy metodologii badań. To oni dostarczyli nam główny materiał do analizy.
Jeden z wniosków z badania jest taki, że studenci Erasmusa nie chcą uczyć się języka lokalnego i poprzestają na angielskim. Z czego to wynika?
A.S.K.: Warto podkreślić, że nie jest to tylko kwestia języka polskiego, ale też np. włoskiego, który jest znacznie bardziej popularny. Jak się okazuje, język lokalny jest przez studentów traktowany jako zbędny, bez którego można się obejść. Na dwutygodniowym wyjeździe wakacyjnym pewnie tak, ale w czasie trwającej pół roku lub rok wymiany może być trudno. Jako anglistki same mówimy, że wcale nie ma konieczności, by wszyscy mieszkańcy danego kraju znali angielski. Życie toczy się przede wszystkim lokalnie.
E.W.F.: Mówi się, że angielski to współczesna lingua franca, język międzynarodowy. Zakładamy, że wszyscy go znają, a jednak takie doświadczenie jak Erasmus+ w kraju nieanglojęzycznym może ten mit zdekonstruować. Często dopiero przy drugim pobycie w danym kraju studenci odkrywają, że nauka języka lokalnego ma sens, może przydać się np. w pracy czy po prostu kontaktach towarzyskich.
A.S.K.: Zwłaszcza że posługiwanie się językiem angielskim wiąże się z pewnym ograniczeniem. Większość z nas mówi po angielsku, ale używanie go wymaga treningu systemu operacyjnego naszego mózgu. Prędzej czy później używanie języka obcego męczy.
I tracimy coś w tłumaczeniu.
E.W.F.: Studenci z zagranicy sami zwrócili uwagę m.in. na kwestię humoru. Powtarzany i tłumaczony żart nie bawi. Przez takie niuanse sami przyznali, że na dłuższą metę nie byli w stanie nawiązać głębszych kontaktów z Polakami. Brakowało wspólnego zaplecza kulturowego i językowego.
A.S.K.: Kontakt międzykulturowy zawsze wywołuje u jego uczestników pewien stres. Bez znajomości języka lokalnego możemy mieć problem z załatwieniem najprostszej sprawy. Grupa Łotyszy dostała w hotelu wyziębiony pokój, ale nie potrafiła wyegzekwować od obsługi cieplejszego. Hiszpanie mieli problem z przyswojeniem godzin spożywania posiłków, które w Polsce są zupełnie inne niż w Hiszpanii. Nie mówimy o górnolotnych celach, ale podstawowych potrzebach.
E.W.F.: Nawet zamówienie taksówki jest wyzwaniem, gdy nie umie się przeczytać nazwy ulicy. W badaniach przewijały się zabawne sytuacje z portierami w akademikach, z którymi studenci Erasmusa+ próbowali nawiązać choćby podstawowy kontakt. W ruch szły internetowe słowniki, gestykulacja, a nawet robienie rysunków. To dowód na to, że prócz znajomości języka ważna jest także gotowość do podjęcia komunikacji. Ona pozwala załatwić pewne sprawy na podstawowym poziomie, choć trudno mówić o możliwości nawiązania głębszej relacji. Ta wymaga zaawansowanej znajomości języka.
To z tego powodu erasmusowcy uczestniczący w badaniu właściwie nie nawiązali relacji z Polakami?
E.W.F.: Niemka Sabina dobrze to określiła: „Żyjemy w bańce erasmusowej”. Trudno się z tym nie zgodzić. Studenci uczestniczą w wydarzeniach organizowanych przez uczelnie, dobrze poznają się w swojej grupie, ale ze względu na brak znajomości języka lokalnego trudno im nawiązać kontakt z miejscowymi. Większość studentów mówiła, że rzadko wchodziła w głębsze relacje z Polakami, że jesteśmy dość zamknięci, trzymamy dystans. To może wynikać z bariery językowej, którą czasem trudno przełamać w większej grupie na rzecz np. jednego obcokrajowca. Gdy dominują Polacy, trudno utrzymać konwersację tylko w języku angielskim.
Ten problem wybrzmiał też w relacjach dotyczących świata akademickiego. Zdarza się, że na polskich uczelniach wykładowcy ignorują obecność obcokrajowców i komunikują się całkowicie po polsku?
E.W.F.: Nie są to częste sytuacje, ale mają miejsce. Jednak w większości przypadków studenci relacjonują, że są dobrze przyjmowani przez wykładowców i rodzimych studentów. Dostrzegają za to różnice w życiu akademickim. Dla studentów z krajów anglosaskich swobodny kontakt z wykładowcami był naturalny, ale studentom ze Wschodu, gdzie świat akademicki jest bardziej zhierarchizowany, wydawał się niecodzienny. Z kolei studenci z Hiszpanii czy Niemiec dziwili się, że wykładowcy wymagają ich obecności na zajęciach. Mówili, że to rujnowało ich plany wyjazdowe, ale ostatecznie to docenili. Hans z Niemiec wspominał, że początkowo czuł się jak uczeń, ale potem dostrzegł, że dzięki obowiązkowi chodzenia na zajęcia dużo się nauczył. Zwrócił też uwagę, że zajęcia są bardziej nakierowane na rynek pracy niż w Niemczech. Tak go to zainteresowało, że rozważał nawet powrót do Polski na studia magisterskie.
Dzięki Erasmusowi studentom udaje się też przełamać stereotypy.
A.S.K.: Owszem, na przykład studentka z Armenii bała się przyjechać na uniwersytet w Polsce, bo obawiała się, że spotka tu Turków. I rzeczywiście spotkała, ale szybko – mimo napięć między Turcją i Armenią – nawiązała z nimi przyjacielskie relacje. Gdyby nigdy nie wyjechała, pewnie nie dowiedziałaby się, że Turcy mogą być przyjaźnie nastawieni do Ormian. Dopiero kontakt z przedstawicielami innej kultury pozwala przełamać stereotypy. I rozwinąć nas osobiście. Taki wyjazd często daje odpowiedź na pytanie, kim jestem, jaka jest moja tożsamość.
E.W.F.: Z kolei Turczynka była pewna, że w Polsce wszystkie kobiety noszą spódnice w róże, zdaje się, że we wzór ludowy.
Wielu studentów początkowo myślało też, że Polska to kraj bardzo zimny i zacofany. A po powrocie z wymiany Włosi czy Hiszpanie rozważali powrót do Polski i podjęcie pracy zawodowej. Uświadomili sobie, że to dobre miejsce do życia.
Wielu erasmusowców wybiera jednak kraj nieświadomie. Co dominuje w motywacji do wyjazdu?
A.S.K.: Wielu studentów mówi o tym, że chciało po prostu gdzieś wyjechać, mniej istotne gdzie. Albo że akurat na tej uczelni zostały wolne miejsca, więc się zdecydowali. Chcą przeżyć przygodę życia związaną z pobytem w obcym kraju i nie ma dla nich tak wielkiego znaczenia, jaki to będzie kraj. Chcą też uczyć się języka angielskiego, co w przypadku krajów, w których język ten nie jest językiem oficjalnym, może być trudne.
E.W.F.: To różni często pierwszy wyjazd od drugiego. Za pierwszym razem studenci chcą po prostu się pobawić, poznać ludzi. Przy drugim pobycie, często na studiach magisterskich lub doktoranckich, podejmują decyzję bardziej świadomie. Zdarza się, że mają wówczas w planach naukę języka lokalnego albo podjęcie pracy w obcym kraju.
Na podstawie analizy wywiadów przygotowałyście wykaz rekomendacji zarówno dla przyszłych studentów Erasmusa, jak i goszczących ich uczelni. To może usprawnić działanie programu?
E.W.F.: Opracowałyśmy wytyczne, które mogą się przydać obu stronom i pomóc uniknąć nieporozumień. Dotyczą one np. przygotowania do przyjazdu, a więc jasnej informacji, jakie dokumenty student powinien ze sobą przywieźć, danych na temat klimatu i warunków pogodowych w danym kraju wraz z rekomendacją dotyczącą odzieży. Jak wspominałyśmy, Polska kojarzy się z bardzo zimnym klimatem, a przecież w ostatnich latach zimy nie są u nas tak mroźne. Wielu studentom bardziej od niskich temperatur przeszkadza zresztą szybko zapadający zmrok w okresie jesienno-zimowym. Warto więc przygotować ich na to i przedstawić sposoby radzenia sobie ze spadkiem nastroju związanym z brakiem światła słonecznego. Przydadzą się też informacje na temat zakwaterowania i transportu miejskiego, bo to często problematyczne obszary.
A.S.K.: Określiłyśmy też absolutne minimum znajomości języka lokalnego. Pobyt w Polsce na pewno ułatwi wcześniejsze poznanie alfabetu i podstawowych zasad czytania w języku polskim. Dzięki temu można chociażby prawidłowo wymówić adres, do którego zmierzamy. Przyda się też językowy survival kit, który przedstawiłby scenariusze najczęstszych sytuacji z życia codziennego.
E.W.F.: Zwróciłyśmy także uwagę na konieczność przygotowania drugiej strony na kontakt międzynarodowy. Warto przeszkolić i uwrażliwić pracowników uczelni na potrzeby studentów zagranicznych, stworzyć przejrzyste zasady oceniania i komunikowania się. Zadbanie o te aspekty mogłoby ułatwić wielu obcokrajowcom wyjazd na Erasmusa.
Wasza praca ma więc wymiar praktyczny. Dlaczego warto zajmować się relacjami międzykulturowymi z perspektywy badacza i o tym pisać?
E.W.F.: W kontakcie międzynarodowym interesuje nas przede wszystkim aspekt językowy. Unia Europejska nadała priorytet podtrzymaniu języków mniejszościowych, domowych. Język to przecież środek, który przenosi kulturę. Śmierć języka oznacza śmierć kultury. Ta kwestia ma też znaczenie w obliczu coraz liczniejszych migracji. W zmieniającym się świecie musimy być przygotowani do wspólnego życia, wiedzieć coś o sobie, poznać przynajmniej podstawy swoich języków.
A.S.K.: Pandemia dobitnie pokazała, że to, czego nam najbardziej brakuje, to kontakt z drugim człowiekiem. A ten odbywa się poprzez komunikację, która jest esencją człowieczeństwa. Może kiedyś się to zmieni, ale na razie podstawowym narzędziem komunikacji jest język.
Więcej informacji o konkursie na: https://www.frse.org.pl/wydawnictwo/faq.
Zgłoszenia do kolejnej edycji: wydarzenia.frse.org.pl/ankieta/709067/zgloszenie -do-konkursu-monografie-w-2022-r.html