Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 20.09.2024 r.
Studia w rytmie fado? Natalia Nykiel zdecydowała się na Erasmusa w Portugalii. Nam opowiada, jak udało jej się połączyć karierę muzyczną w Polsce z nauką i studenckim życiem Lizbony
Za tobą widzę flagę Portugalii. Pamiątka z Erasmusa?
Tak, przywiozłam ją z Lizbony. Na Erasmusie byłam tam pierwszy raz. I od tego czasu, a niedługo minie pięć lat, jest w moim pokoju.
Zauroczenie od pierwszego pobytu?
Można tak powiedzieć. Od razu ogromne wrażenie zrobiły na mnie strome i wąskie uliczki, śliskie chodniki, słynne ceramiczne kafelki oraz schodki, których pełno w całym mieście. Szczęśliwie załapałam się na wymianę erasmusową w ostatnim semestrze przed wybuchem pandemii koronawirusa.
Wróciłaś do kraju w lutym 2020 r.
Dlatego mój Erasmus był prawdziwie studencki: z imprezami do rana, wychodzeniem na miasto i poznawaniem codziennie nowych ludzi. To była zupełnie inna rzeczywistość niż ta w czasach COVID-u. Znajomi, którzy zostali w Lizbonie na kolejny semestr, mieli znacznie gorsze wspomnienia. Portugalia wprowadziła bardzo restrykcyjną politykę ochrony swoich obywateli w związku z pandemią. Praktycznie nie można było wychodzić z domu, a zakazy obowiązywały dłużej niż w Polsce. Odpadały więc wspólne wyjścia do knajp, wycieczki i snucie się po mieście. Współczułam im, że będąc w tak pięknym miejscu, są niemal zamknięci w czterech ścianach.
Podobno postawiłaś na Portugalię przez przypadek?
Poniekąd. Studiowałam kulturoznawstwo Ameryki Łacińskiej i Karaibów na Uniwersytecie Warszawskim. Studenci tego kierunku jeżdżą na Erasmusa raczej do Hiszpanii, ze względu na znajomość języka. Mnie najbardziej interesowała Brazylia, w której mówi się po portugalsku – o tym kraju, choć wielkim, na naszych studiach słyszało się jednak niewiele. Ostatecznie miałam do wyboru trzy uczelnie: dwie w Hiszpanii i jedną w Portugalii. Postawiłam więc na Lizbonę. Na studiach mieliśmy zajęcia z hiszpańskiego, a ja chciałam nauczyć się portugalskiego, korzystając z tego, że Erasmus zapewnia kursy językowe. O samym kraju wiedziałam jednak niewiele, nigdy wcześniej tam nie byłam.
Długo się zastanawiałaś, czy jechać?
Nie, bo dla mnie to była nowość, a ja lubię podróżować, poznawać świat i ludzi.
Gdy wcześniej studiowałam inżynierię środowiska na SGGW, nikt ze znajomych z uczelni nie wyjeżdżał na Erasmusa. Nawet nie wiedziałam, że jest taka opcja. O wymianie usłyszałam dopiero na Uniwersytecie Warszawskim, na drugim roku studiów. Zgłosiłam się jako pierwsza z grupy, złożyłam dokumenty i się dostałam. Okazało się, że na uniwersytecie w Lizbonie nie ma odpowiednika mojego kierunku, więc dołączyłam do grupy studiującej nauki polityczne. Część zajęć była po angielsku, ale z dwoma przedmiotami miałam problem. Nie dość, że były w języku portugalskim, którego na początku nie znałam ani trochę, to jeszcze zupełnie nie dotyczyły moich studiów w Polsce. Skończyło się tak, że oblałam tam egzamin. Jeden jedyny w całej mojej studenckiej karierze. Po powrocie do Warszawy na szczęście udało mi się znaleźć inny przedmiot, dzięki któremu mogłam zdobyć punkty ECTS potrzebne do zaliczenia roku. Studia skończyłam, licencjat obroniłam na piątkę.
Pojechałaś do Lizbony, będąc osobą rozpoznawalną w Polsce. Wydawałaś płyty, ludzie kojarzyli cię z koncertów, twoje piosenki puszczały stacje radiowe. Wyjazd na Erasmusa traktowałaś też jako szansę na odpoczynek od popularności w kraju?
Faktycznie w Portugalii czułam się anonimowa, co było super. Tego wtedy potrzebowałam, choć, szczerze mówiąc, w Warszawie nie odczuwałam jakoś specjalnie, że jestem rozpoznawalna na tyle, że nie mogę wyjść spokojnie z domu. W Lizbonie miałam jednak poczucie, że kompletnie nikt mnie nie zna, więc mogłam odpiąć wrotki. Inna sprawa, że wyjazd na Erasmusa dobrze sobie zaplanowałam. Co trzy tygodnie wracałam na weekend do Polski, gdzie miałam wcześniej zaplanowane koncerty i różne akcje związane z promocją EP-ki „Origo”. Wyszła akurat, gdy byłam w Lizbonie, ale nie zawiesiłam kariery: moje studia i działalność muzyczna biegły równolegle. Czasem tylko było mi smutno, że nie mogę się w stu procentach oddać erasmusowemu szaleństwu. Muzyka wciąż była dla mnie ważna. Byłam na tyle zmobilizowana, by z obu opcji korzystać jak najpełniej.
Co się czuje, jak się odpina wrotki, bo nie śledzą cię fani i paparazzi?
Wreszcie można wrzucić na luz i nie kontrolować tego, co się robi. A to bardzo przyjemne uczucie. Jadąc do Lizbony, postanowiłam, że nie będę się trzymać tylko Polaków, bo to w końcu okazja, by poznać ludzi z całego świata. Ci, z którymi się zakumplowałam, nie dali mi odczuć, że wiedzą, kim jestem i że robi to na nich wrażenie. Dzięki temu czułam się z nimi swobodnie. Nikt mi nie robił zdjęć podczas imprez, a tak było, gdy wydałam singiel „Bądź duży” w 2014 r. To był pierwszy raz, gdy poczułam, że ludzie się na mnie gapią i pokazują palcami. Wtedy przestałam chodzić do klubów. Nie chciałam, żeby widzieli mnie w prywatnych sytuacjach, a imprezowanie za takie uważam. To był drugi rok studiów na SGGW i zmieniłam wtedy sposób spędzania czasu ze znajomymi. Widywaliśmy się tam, gdzie nie było obcych ludzi. Dopiero przyjazd do Portugalii pozwolił mi znów wrócić do klubów i poznać Lizbonę od muzycznej strony.
Jest inaczej niż w Warszawie?
Totalnie. Grają zupełnie inną muzykę niż gdziekolwiek indziej. Jest oczywiście reggaeton, ale króluje i tak brazylijskie funky, które w niczym nie przypomina tego funky, które znamy z polskich klubów, a które już nawet w Hiszpanii rzadko się słyszy. Bawiłam się tam świetnie, bo w przeciwieństwie do Polski, gdzie do klubów chodzi się głównie na tzw. łowy, w Portugalii ludzie tańczą i bawią się, a nie idą na podryw. Dla południowców muzyka jest szalenie ważna, to istotna część ich kultury i historii. W Portugalii zachwyciło mnie jeszcze fado – gatunek muzyczny zupełnie inny od pozostałych, zdecydowanie nieklubowy, nostalgiczny. Bardzo się cieszę, że mogłam to wszystko przeżyć i zobaczyć na żywo.
Portugalia zainspirowała cię muzycznie?
Zdecydowanie! Wsłuchując się coraz bardziej w szalone brazylijskie funky, zaczęłam eksplorować te rejony i odkrywać nowych artystów. Tak poznałam portugalskich producentów. Moje ostatnie piosenki „Bye Bye” i „Do it Again” to efekt naszej współpracy. Fado mnie wciąż fascynuje, a jednocześnie jest niezwykle inspirujące muzycznie. Co nie oznacza, że teraz tak będą brzmiały moje piosenki. Zresztą utwór „Atlantyk”, który jest dość przewrotnie utrzymany w stylu country, poniekąd opowiada o wyjeździe na Erasmusa. To moja słoneczna piosenka, którą przywiozłam z Portugalii. U mnie wszystko się ze sobą przeplata.
Dzięki Erasmusowi nauczyłaś się portugalskiego?
Gdyby mnie ktoś zaczepił w Lizbonie, tobym się dogadała. Bardzo się cieszę, że wykorzystałam tę okazję. A mam porównanie: Hiszpanie, których poznałam, w zdecydowanej większości wychodzili z założenia, że portugalski nie jest im do niczego potrzebny. Dlatego mówili w swoim języku i nie rozumieli Portugalczyków, bo oba języki jednak mocno się różnią. Hiszpanie, podobnie jak Francuzi, w zdecydowanej większości na Erasmusie nie mówili też po angielsku. Nawet gdy ich pytałeś How are you?, nie potrafili odpowiedzieć. Ale mieli się świetnie! Po prostu nie mieli żadnych kompleksów w związku z tym, że nie znają angielskiego i portugalskiego. A Polacy wręcz przeciwnie – my na początku rozmowy przepraszamy za to, jak mówimy po angielsku. Sorry for my English – to pierwsze, co często słyszałam od Polaków, tymczasem później często okazywało się, że płynnie komunikujemy się z innymi. Nie wiem, skąd się bierze w nas ten głęboko zakorzeniony wstyd z powodu rzekomej nieznajomości języka obcego.
Może wciąż czujemy się gorsi od rówieśników z Zachodu?
Pewnie tak, choć nie mamy do tego podstaw. Zwykle świetnie znamy angielski, powinniśmy być z tego dumni i tym się szczycić. Może strach to kwestia naszego systemu edukacji? W Lizbonie na kursie angielskiego po raz pierwszy zetknęłam się z odwróconym sposobem nauczania: żadnej gramatyki! Jedyne, co mieliśmy robić, to rozmawiać, przy czym nikt nie zwracał uwagi na błędy gramatyczne – najważniejsze, by się dogadać! Podobnie ludzie, którzy na Erasmusie mówili słabiej po angielsku niż my – a było ich wielu – zazwyczaj kompletnie się tym nie przejmowali. Ja wszystkim polecam naukę języka poprzez słuchanie piosenek i powtarzanie pojawiających się tam słów w różnych kontekstach. Mówcie cokolwiek, co ślina wam na język przyniesie. Jak powiecie wybrane słowa raz, drugi, trzeci, to w końcu je zapamiętacie. W ten sposób szybko nauczyłam się portugalskiego, a wcześniej poznałam hiszpański. Miałam go co prawda na studiach, ale najbardziej pomogły mi właśnie teksty utworów.
Ty ogólnie lubisz się uczyć.
Bo wiele rzeczy mnie interesuje. Jestem ciekawa, lubię odkrywać nieznane. Ale nigdy nie byłam typem kujonki, która siada z książką i uczy się na pamięć. Miałam naturalną łatwość zapamiętywania i skupiania uwagi na lekcjach. Nie musiałam później w domu poświęcać więcej czasu na przyswajanie wiedzy. Dużo wyciągałam z lekcji, chodziłam na dodatkowe zajęcia, kółka zainteresowań, brałam udział w różnych szkolnych inicjatywach. Na studiach też się świetnie bawiłam, bo nie traktowałam nauki jako obowiązku, tylko ciekawą opcję poznawania świata.
I da się to pogodzić z robieniem kariery w showbiznesie?
Pewnie! Wystarczy dobra organizacja czasu. Oba kierunki studiowałam dziennie, a jednocześnie realizowałam się muzycznie: pisałam piosenki, wydawałam płyty, grałam koncerty, udzielałam wywiadów. Szczytowy moment mojej obecności w mediach przypadł na czas, gdy broniłam pracy inżynierskiej. Dałam radę, mam piątkę na dyplomie. Studia mogą być zajawką. Fajnie, jeśli nią są, bo można góry przenosić. Moje zawsze takie były. Warto wybrać taki kierunek, który nas naprawdę interesuje, ale też trzeba być zdyscyplinowanym. Ja często nagrywałam teledyski w nocy, rano szłam na zajęcia, a odsypiałam później. Studia traktowałam jak odskocznię od świata showbiznesu. Tam zawsze byłam z przodu, byłam tą, której ego jest łechtane z każdej strony. A na uczelni stawałam się jedną z wielu – tak jak inni miałam egzaminy do zaliczenia, te same prace domowe do wykonania. To było zdrowe. Przychodzenie na uczelnię sprowadzało mnie na ziemię. I chyba najważniejsze: warto pójść na studia, by zdobyć przyjaciół. To ten czas, gdy można poznać świetnych ludzi. Czasem sobie myślę, że nie skorzystałam ze studiów zawodowo, bo nie pracuję jako inżynier, ale przecież dzięki nim kilka osób na stałe weszło do mojego życia.
*Natalia Nykiel – piosenkarka, autorka tekstów, kompozytorka i… inżynier środowiska. Finalistka drugiej edycji programu The Voice of Poland (2013). Wydała trzy albumy studyjne: „Lupus Electro” (2014), „Discordia” (2017) i „Regnum” (2022). Jest laureatką Eska Music Awards, zdobywczynią Fryderyka oraz głównej nagrody festiwalu filmowego Queen Palm International Film Festival