treść strony

Piękny erasmus Martyny Tchórz

Martyna Tchórz od ponad dziesięciu lat mieszka na Majorce. Prowadzi internetowy kanał o tej wyspie i... własną markę odzieżową. Ale wcześniej był Erasmus w Holandii i ukochanej Portugalii

  • Nazwa marki odzieżowej Chilloca pochodzi od słów oznaczających szaloną dziewczynę

    fot. archiwum prywatne

  • Martyna jest entuzjastką sportów wodnych

    fot. archiwum prywatne

  • "W Portugalii odpowiadało mi wszystko: sam kraj, klimat, jedzenie i przyjaciele"

    fot. archiwum prywatne

Dwa wyjazdy w ramach Erasmusa w ciągu trzech lat, do dwóch różnych miejsc. Jak to zrobiłaś? 
To możliwe! Zawsze byłam duszą towarzystwa. Moja mama – nauczycielka  francuskiego – zachęcała mnie do nauki języków obcych. Poza tym jako studentka turystyki i rekreacji na poznańskim AWF-ie z zazdrością patrzyłam na koleżanki, które przyjechały na studia z innych miast, np. z Gorzowa, i czerpały z uroków mieszkania w nowym miejscu. 

Czego im zazdrościłaś? 
W domu było mi bardzo miło i wygodnie, ale też chciałam wyjechać na dłużej, przeżyć przygodę. Jako studentka brałam udział w obozach snowboardowych i byłam animatorką w hotelach na Cyprze, z wyjazdami związane były również moje treningi – uprawiałam tenis, pływanie, snowboard, koszykówkę... Jednak dopiero Erasmus w Holandii był pierwszą dalszą, samodzielną podróżą w moim życiu.

Na pierwszego Erasmusa wyjechałaś sama? 
Pojechała ze mną koleżanka, ale inne znajome również korzystały z tego programu. Jedna była w Szwecji, druga na Cyprze, jeszcze inna w Hiszpanii, a para kolegów udała się na Litwę. My wybrałyśmy Holandię. Trafiłyśmy na uczelnię w Leeuwarden we Fryzji, w pobliżu wybrzeża Morza Północnego. Spędziłam tam semestr. Zobaczyłam inny świat, szczególnie w Amsterdamie czy w innych większych holenderskich miastach, po których podróżowałyśmy – tolerancyjny i otwarty. Z tego powodu zdecydowałam się na napisanie pracy magisterskiej na temat turystyki gejowskiej i narkotykowej w Holandii. To był rok 2007, mój promotor był zaskoczony innowacyjnym tematem. Nigdzie nie było badań w tym obszarze. Materiały do pracy zbierałam na podstawie ankiet, które przeprowadzałam wśród międzynarodowych znajomych oraz na ulicach Amsterdamu, także wśród klientów lokalnych coffee shopów. 

Jak to się stało, że później znalazłaś się w Danii? 
Po zrobieniu magisterki na AWF-ie zaczęłam studia licencjackie w Business Academy Aarhus w Danii. Wybrałam tę uczelnię, ponieważ słynęła z innowacyjnych technik nauczania, jednak szybko zorientowałam się, że nie ma ona podpisanych umów z żadnymi europejskimi uczelniami w ramach Erasmusa. Razem z koleżanką udałyśmy się zatem do władz naszej szkoły, by je przekonać do nawiązania współpracy w zakresie wymiany studenckiej – najlepiej z uczelniami z Portugalii.

Miałyście odwagę! Udało się? 
Chyba weszłyśmy pracownikom uczelni na ambicję. Skontaktowali się z dwiema placówkami – w Porto i Lizbonie. Pierwszy odpowiedział Universidade Católica Portuguesa w Porto. Tym sposobem wyjechałam na Erasmusa do Portugalii – wraz z moją polską towarzyszką duńskiej przygody i kolegą z Litwy. Gdy wysiadałam z samolotu w Porto, od razu poczułam bryzę oceanu. Panował tam zupełnie inny klimat niż w Polsce czy w Holandii. Do dziś te pół roku spędzone w Portugalii uważam za najpiękniejszy czas w moim życiu.

Z jakiego powodu? 
Wszystko mi tam odpowiadało: i sam kraj, i klimat, i jedzenie, i przyjaciele. Studenci portugalskiej uczelni doskonale znali język angielski i – co najważniejsze – wiedzieli, gdzie leży Polska, i byli zainteresowani opowieściami o naszym kraju. 

Odpowiadał ci też portugalski system nauki? 
Przypominał ówcześnie nasz rodzimy: zadania ekonomiczne rozwiązywaliśmy na tablicy, dużo uczyliśmy się na pamięć. Znacznie różnił się od innowacyjnego podejścia w Danii – tam zwiedzaliśmy siedziby firm, tworzyliśmy reklamy, wykonywaliśmy zadania w oparciu o działalność np. Zary czy Philipsa. Jednak mimo tradycyjnej edukacji to właśnie doświadczenia zdobyte w Portugalii uważam za najcenniejsze. Dzielenie wielkiego zabytkowego domu w Porto ze studentami z całego świata, wspaniały kontakt z portugalskimi buddies... [buddy – opiekun studenta Erasmusa+ w kraju goszczącym – przyp. red.]. Nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego pobytu w kraju, do którego wciąż pałam wielką miłością.

Powrót do Polski musiał być trudny
Na uczelni w Porto spędziłam trzeci semestr w ramach dwuletnich studiów licencjackich w Business Academy Aarhus w Danii. Na czwarty semestr przyjechałam do Poznania, by odbyć tam praktykę w Sheratonie. Staż wieńczył moje duńskie studia. Gdy się zakończył, rozpoczynały się wakacje, które wraz z poznaną na Erasmusie koleżanką chciałyśmy spędzić w Algarve na południu Portugalii. W międzyczasie zgłosiłam się do pracy w Sheratonie w Porto i dostałam zaproszenie na rozmowę pod koniec lata.

Przyjęli cię? 
Zaprosili za rok, mówiąc, żebym podszlifowała portugalski. Pomyślałam, że najlepszą metodą będzie zatrudnienie się w Portugalii. Zmotywowana w wyszukiwarce wpisałam hasło „praca Portugalia” i wyskoczył Ryanair, który oferował zatrudnienie w bazie lotniczej.  

I tak w 2011 roku zostałaś stewardessą…
Pomyślałam, że pozwoli mi to spełnić marzenie o mieszkaniu w Portugalii. Zwłaszcza że Rynaiar miał bazy w Faro. Kurs stewardess odbywał się w Krakowie, a egzaminy w Dublinie. Przyjęto mnie, ale niestety, w ostatnim momencie okazało się, że pracodawca potrzebuje załóg gdzie indziej. Obiecywano mi przeniesienie do Portugalii, ale to nie nastąpiło – najpierw zaproponowano mi bazę w Bolonii, w której spędziłam pół roku, później w Madrycie, wreszcie ogłoszono nabór do nowo powstającej bazy w Palmie. I tak znalazłam się w stuosobowym zespole na Majorce. To był wspaniały czas – integrowaliśmy się i poznawaliśmy wyspę. 

Miała być Majorka na rok, a wciąż przedłużasz pobyt...
Odpowiada mi system pracy na Majorce, dzięki któremu zimą mam trzy miesiące wolnego. Mogę wtedy uprawiać snowboard i pilotować wyjazdy w Alpy. Poza tym Majorka jest piękną wyspą, o czym opowiadam z koleżanką Beatą na kanale „Flying Locas” na YouTubie. Wciąż jesteśmy zafascynowane urokami tego miejsca – nie chcemy tego zatrzymywać dla siebie.

Ale ubrania, które sprzedaje twoja firma Chilloca, można nosić nie tylko na Majorce. Skąd inspiracja do tego projektu? 
Sama nazwa wywodzi się ze słów chica, chill i loca, oznaczających szaloną dziewczynę. Inspirację zaczerpnęłam ze stylu życia na tej kolorowej wyspie. Stwierdziłam, że na polskim rynku odzieżowym potrzebna jest marka, która będzie wyróżniać się połączeniami wzorów na tkaninach dobrej jakości. Propozycje Chilloca mają nieść dobrą energię. 

Erasmus wpłynął na twoje wybory? 
Dodał mi pewności siebie i zaszczepił jeszcze większą otwartość! Ale przede wszystkim jest to wspaniałe doświadczenie pod względem kulturowym. Możliwość spotkania ludzi z całego świata i czerpania od nich niesamowicie rozwija. Erasmus dał mi też poczucie sprawczości i samodzielności. Kiedy wyjeżdżałam do Holandii, nawet nie potrafiłam gotować. 

Wciąż masz wielu przyjaciół z erasmusowych czasów? 
Do dziś utrzymujemy kontakty. Wszyscy, których znam, wrócili z Erasmusa zadowoleni. Poza tym świetnie poznaje się świat z perspektywy lokalnych mieszkańców. Moi przyjaciele zapraszali mnie do swoich krajów, ja odwdzięczałam się tym samym. Zawsze staram się być ambasadorką naszego kraju.

Jaką masz radę dla osób wyjeżdżających na Erasmusa? 
Aby cieszyły się każdą chwilą. Na Erasmusie przekonają się, że świat jest piękny, więc trzeba pielęgnować te momenty. 

A jak za granicą wymawiają twoje nazwisko? 
Czort lub torcz [śmiech].