Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 26.03.2021 r.
Paradoksalnie dzięki temu, że na Erasmusa pojechałam w środku pandemii, stolica Francji stała się dla mnie bardziej atrakcyjna, bo prawdziwa, nieturystyczna – mówi Agata Drozd, studentka Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu
Czy Francuzi rzeczywiście są tacy niemili jak w serialu „Emily w Paryżu”?
Sporo znajomych mnie o to pytało. Mówili, że chętnie pomieszkaliby w Paryżu, ale po obejrzeniu serialu sami nie wiedzą, czy to zrobić. Otóż mówię wprost: mieszkańcy Paryża nie są niemili. Oczywiście, wszędzie można spotkać kogoś niesympatycznego, ale zdecydowanie nie jest tak, że ludzie tu są leniwi, złośliwi i wszystkich poprawiają.
Nie potwierdzasz zatem stereotypów, które serial utrwala?
Bo to nie jest serial o Paryżu, tylko o tym, jak Amerykanie wyobrażają sobie Paryż. Z Francuzów zrobili ponadto seksistów, którzy uprzedmiotawiają kobiety. To tym bardziej zabawne, że cały Paryż jest oklejony feministycznymi plakatami. Poza tym serialowa Emily nie jest osobą specjalnie otwartą na nową kulturę. Oczywiście, w serialu ostatecznie wszystkich przekonuje do własnych pomysłów, ale gdybym miała takie podejście jak ona, to prawdopodobnie źle bym się tu czuła.
To z jakim podejściem ty tam pojechałaś?
Właściwie nigdy nie ciągnęło mnie do Paryża. Wcześniej bywałam tam tylko jako turystka, a Paryż w sezonie przypomina Disneyland – sztucznie wykreowany świat, który musi sprostać oczekiwaniom masowego przemysłu turystycznego. Paradoksalnie, dzięki temu, że na Erasmusa pojechałam w środku pandemii – jesienią 2020 r. – miasto stało się dla mnie dużo bardziej atrakcyjne, bo prawdziwsze, nieprzykryte turystami. Skusiło mnie też to, że dzięki Erasmusowi możliwe było zamieszkanie w samym centrum stolicy. Normalnie nie jest to możliwe, jeśli się nie jest milionerem.
Skoro nie jesteś milionerką, to jak ci się to udało?
Dzięki stacji naukowej Polskiej Akademii Nauk, która znajduje się między wieżą Eiffla a Łukiem Triumfalnym, czyli dokładnie w miejscu, które mamy przed oczyma, myśląc: Paryż. Stacja działa jak zamiejscowy akademik dla studentów. Erasmusowcy, którzy przyjeżdżają z Polski, mogą wynająć tam pokój. Najtańszy kosztuje 420 euro za miesiąc, co w Paryżu jest właściwie niespotykane. Zazwyczaj ceny wynajmu pokojów wahają się między 700 a 900 euro, i to w gorszych lokalizacjach. Stypendium Erasmusa to 500 euro miesięcznie, więc i tak musiałam zaciskać pasa. Pandemia spowodowała jednak, że swoją pracę w Polsce mogłam wykonywać zdalnie. I wyrównać w ten sposób różnicę w kosztach życia.
Na kilka miesięcy stałaś się posiadaczką bajkowego widoku z okna: stare kamienice, wąska uliczka. Jak z filmu.
Znajomi piętro wyżej i jeden pokój na lewo widzieli nawet wieżę Eiffla. A jak wiemy, widok z okna, gdy wszyscy siedzą zamknięci w domach, ma znaczenie.
W swojej relacji z wyjazdu na stronie akademickiego radia Sfera, w którym aktywnie działasz, napisałaś, że „nawet w izolacji mieszka się tu zupełnie inaczej”.
Pamiętam, że przed wyjazdem narzekałam, że jak mam siedzieć w pokoju, to co za różnica, czy będę z niego widzieć wieżę Eiffla. Mogę równie dobrze siedzieć w Polsce. Ale jednak ta różnica jest. Mimo wszystko chodzi się po zakupy, na spacery, za tym oknem widzi się inną architekturę. Miałam typowo paryski balkon, czyli duży parapet z balustradą, jaki mają niemal wszystkie okna w starych kamienicach. Nawet jeśli jest się zamkniętym w pokoju, można posiedzieć na tym parapecie, czytać książkę, a to dużo zmienia. W Polsce nie wyszłabym na parapet, bo wypadłabym przez okno.
Ale dla samego parapetu nie warto byłoby chyba wyjeżdżać aż do Francji?
Pojechałam głównie po to, by przypomnieć sobie język francuski, z którym nie miałam kontaktu przez dwa lata. Byłam w dwujęzycznym liceum, potem studiowałam lingwistykę z językiem francuskim i hiszpańskim. Obecnie studiuję filologię polską, a francuski zaczął mi się zacierać. Uświadomiłam sobie, że w końcu go zapomnę. Moja uczelnia, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, nie miała ciekawych propozycji wyjazdu, gdy studiowałam romanistykę. A tu okazało się, że wydział filologii polskiej ma umowę z Sorboną! Tylko że mało kto tam jeździ, bo większość studentów tego kierunku nie zna francuskiego. I tak podjęłam decyzję o wyjeździe! W styczniu 2020 r. postanowiłam, że semestr zimowy 2020/21 spędzę w Paryżu.
Nie myślałaś o rezygnacji, gdy wybuchła pandemia?
Biura współpracy międzynarodowej, zarówno na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, jak i na Sorbonie, nie mogły mi obiecać, że wyjazd dojdzie do skutku. Wszystkie dokumenty były opatrzone adnotacją: „o ile sytuacja się nie zmieni”. Ufałam, że nikt nie zostawi mnie z tym samej. Jeśli kupię bilet na przejazd czy zarezerwuję pokój, to w razie lockdownu czy zamknięcia granic pieniądze zostaną mi zwrócone.
Ostatecznie granic nie zamknięto, a ty zdecydowałaś się pojechać.
Mam 25 lat, jestem na ostatnim roku studiów i dla mnie to była już ostatnia szansa, żeby skorzystać z Erasmusa. Można oczywiście pojechać na studiach doktoranckich, ale to trochę inne doświadczenie.
Do Paryża, zamiast lecieć samolotem, pojechałaś autobusem. Wysiadłaś na dworcu i co zobaczyłaś?
Na pewno nie miasto z serialu „Emily w Paryżu”. Raczej zwykły dworzec na przedmieściach, przy którym nie przewidziano, że ktoś będzie miał walizki na kółkach i będzie z nimi szedł do metra. Ścieżka łącząca oba punkty była wysypana żwirem... Ale mam też w głowie dużo pięknych obrazów. Na przykład niemal puste Trocadéro, czyli plac, z którego rozciąga się najlepszy widok na wieżę Eiffla. Zwykle jest zalany straganami z pamiątkami i fotografującymi się turystami. W czasie lockdownu to miejsce odzyskali mieszkańcy Paryża. Uczyli się tu z najmłodszymi jazdy na rowerze, widziałam, że ktoś grał tam z dzieckiem w tenisa. Pandemia wyludniła miasto, ale też zmieniła sposób korzystania z niego – na bardziej codzienny, lokalny, rodzinny.
Tobie w Paryżu nie doskwierała samotność?
Nie mogę powiedzieć, że nie, ale to ten sam rodzaj samotności, który odczuwałam w Polsce w czasie lockdownu. W stacji PAN każdy miał osobny pokój, ale kuchnię mieliśmy wspólną, więc teoretycznie byliśmy jednym gospodarstwem domowym. Mogłam więc pójść ze znajomą ze stacji na spacer. Oczywiście nie był to poziom intensywności kontaktów, do którego jestem przyzwyczajona w Polsce, ale nie czułam się zupełnie sama.
A inni erasmusowcy?
Nie poznałam ich wielu, bo szybko przeszliśmy na zdalny tryb nauki. Ale też niespecjalnie szukałam kontaktu. Nie jestem fanką tych wszystkich erasmusowych atrakcji, nigdy nie chodziłam na zorganizowane imprezy. W Paryżu zapisałam się do lokalnych grup na Facebooku, w których ludzie umawiają się na pikniki, slackline [balansowanie na taśmie – przyp. red.] w parku, zajęcia sportowe czy wspólne gotowanie. Okazje do spędzania czasu na świeżym powietrzu są cenne w pandemii.
Nie miałaś problemu ze studiowaniem po francusku?
Na pewno dla kogoś, kto francuskiego uczył się tylko na kursie językowym, używanie tego języka w wymiarze akademickim może być wyzwaniem. Mimo że ja na co dzień nie miałam większych problemów, zdarzyło się, że na przykład źle zrozumiałam temat zajęć. Myślałam, że mówimy o ograniczeniach związanych z naturą, czyli limitation, a mowa była o imitowaniu natury, czyli l’imitation. Koniec końców zdałam jednak wszystkie egzaminy, a za streszczenie eseju Rolanda Barthesa dostałam piątkę – choć być może do pewnego stopnia potraktowano mnie ulgowo, bo zrobiłam trochę błędów ortograficznych i gramatycznych. Ale przecież nie to jest najważniejsze. Poczucie, że poradziłam sobie z mieszkaniem w obcym kraju i studiowaniem w innym języku, jest bardzo wzmacniające. A za niewłaściwą wymowę francuskiego „r” nikt nie patrzył na mnie z góry. To tak à propos początku naszej rozmowy.