Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji
Data publikacji: 02.05.2022 r.
Chcemy się rozwijać, mamy świetne drogi i autobusy, a zakładanie firmy jest proste, bo formalności można załatwić bez wychodzenia z domu. Tak nas widzą Aksen, Alexis i Mohammadreza, którym kilka lat temu tak spodobała się Polska, że zostali tu na stałe.
„Kiedy byłem mały, to matka mówiła mi: Michaś, nie idź tam” – między innymi od takich piosenek jak przebój zespołu Bracia Figo Fagot zaczynał naukę polskiego Mohammadreza Rezazadeh. Fanem disco polo nie jest, ale uważa, że to świetny materiał do lekcji języka dla początkujących. – Niektóre teksty są koszmarne, ale zdania proste i powtarzalne – mówi 26-letni Irańczyk, od pięciu lat mieszkający w Polsce. Od początku ma swoją metodę nauki: słucha piosenek polskich artystów, m.in. Maanamu, Maryli Rodowicz, Edyty Geppert – tak długo, aż wyłapie wszystkie słowa. Efekt przychodzi szybko. Po kilku miesiącach Michał, bo tak mówią do niego polscy znajomi, zna nasz język na tyle, że zaczyna nagrywać pierwsze filmy. Opowiada w nich o sobie, swoim kraju, relacjonuje wizyty w polskich miastach, które odwiedza. Mówi – rzecz jasna – po polsku. Filmy umieszcza na YouTubie. Jego kanał „Irańczyk w Polsce” szybko zdobywa widzów – śledzi go 40 tys. osób. Najpopularniejsze filmy mają po kilkaset tysięcy wyświetleń. Znak rozpoznawczy – szeroki uśmiech i burza loków na głowie. A na zdjęciu profilowym występuje w koszulce z białym orłem na czerwonym tle.
Do przyjazdu do Polski namawiali go Ola i Borys, para vlogerów i podróżników z kanału „Planeta Abstrakcja”, którzy upodobali sobie państwa Bliskiego Wschodu i regiony trudniej dostępne turystycznie. Michała poznają przez stronę internetową – interesuje ich Iran. Rozmowa się klei.
Michał mówi Borysowi po angielsku, że też chętnie odwiedziłby jego kraj: – Przecież każdy wie, że w Amsterdamie wszystko wolno. – Poland to nie Holland – odpowiada zdumiony Borys. – Wtedy zrozumiałem, że Polska to nie Holandia – śmieje się Irańczyk. I przypomina sobie, jak na lekcjach historii uczył się o Lechistanie, a na chemii słyszał o Marii Skłodowskiej-Curie.
Jest biletomat, czyli ktoś mi ufa
Michał kończy studia w Iranie. Zostaje inżynierem elektrykiem. Jak każdy stamtąd marzy o wyjeździe do Niemiec lub Szwajcarii. – Dla Irańczyków to symbole wolności słowa, tolerancji i praw człowieka. W Iranie na wiele rzeczy nie można sobie pozwolić, bo zabrania ich islam, również stosunki damsko-męskie są ograniczone przez prawo szariatu – mówi Michał.
Borys i Ola przekonują go, by wybrał Polskę. – Powiedzieli, że tu można cieszyć się życiem. W Iranie byłem ograniczony zasadami religii, z którą się nie utożsamiam. Jestem osobą otwartą, nie patrzę na ludzi przez pryzmat płci czy wiary. Ważny jest sam człowiek. W Iranie nie mogłem być sobą – opowiada.
Na początku 2017 r. rusza do Polski. Kilka tygodni przed wylotem samochód prowadzony przez jego tatę zatrzymuje irańska policja. Mamie zsunęła się z głowy chusta, a w Iranie kobiety nie mogą pokazywać się bez nakrycia głowy. Auto na holu zjeżdża na 14 dni na parking. Rodzice Michała w związku z tą sytuacją mają sprawę w sądzie. By odwieźć syna na lotnisko, muszą wypożyczyć auto.
– Opuściłem Iran, bo szukałem wolności. Poczułem ją dopiero w Polsce – mówi Irańczyk.
Pierwsze zaskoczenie w Warszawie, gdy kupuje bilet w autobusie. – Nikt nie sprawdzał, czy jadę na gapę. Poczułem, że ktoś mi ufa i skoro wchodzę do pojazdu i nie muszę nic okazywać kierowcy, to znaczy, że nie podejrzewa się mnie o to, że pojadę bez biletu. Ta ufność była piękna – wspomina.
W Toruniu nie chodzili do barów
Alexisa Angulo cieszy, że na przystankach w Polsce są rozkłady jazdy. – W Meksyku nie można zazwyczaj sprawdzić, o której godzinie przyjedzie autobus. Ale to doskonale odzwierciedla naszą mentalność – mówi 34-latek, który wychował się w stolicy Meksyku.
– Podoba mi się, że w Polsce można prowadzić spokojne życie i wszystko zaplanować. Odkąd tu mieszkam, czuję się bezpieczniej i jestem bardziej zorganizowany – opowiada Alexis. – Widzę, że Polacy chcą się rozwijać, uczą się języków, odkrywają nowe technologie. I to jest zaraźliwe. Polska bardzo się zmienia w ostatnich latach – ocenia.
Alexis może pokusić się o taką ocenę, bo pierwszy raz odwiedza nasz kraj w 2005 r. Przyjeżdża na dziesięć miesięcy do Torunia w ramach międzynarodowej wymiany uczniów liceum. Dziwi go, że ludzie rzadko chodzą do barów i restauracji. – W Meksyku co weekend szło się w miasto. Dziś wiem, że wówczas Polska dopiero co weszła do Unii Europejskiej i znacznie mniej konsumowała niż teraz – ocenia po latach Alexis. Do dziś uważa, że Toruń to jedno z najładniejszych polskich miast.
Gdy mózg przestaje pracować
Meksykanin odwiedza Polskę jeszcze dwa razy. W ramach wymiany jako student dziennikarstwa przyjeżdża na Uniwersytet Warszawski. Kilka lat później zdaje na filologię polską na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Wtedy postanawia zostać tu na stałe. Jeszcze przed studiami zapisuje się na kurs polskiego, który zdaje na poziomie B2. Mówi na tyle dobrze, że zaczyna pracę w podstawówce. Uczy dzieci hiszpańskiego. Wytrzymuje tam pięć lat. W Polsce poznaje obcokrajowców, z którymi rozmawia głównie po angielsku. – Z jednej strony świetnie, bo szlifuje się znajomość języka, ale z drugiej warto mieć styczność z językiem ojczystym, bo inaczej mózg przestaje pracować na pełnych obrotach. Nie kształci się słownictwa i z czasem ono ubożeje – mówi Alexis. Teraz jest na drugim roku studiów doktoranckich na UW.
– Wybrałem polonistykę, by lepiej poznać Polaków. Nauka nad językiem to okazja, by zrozumieć waszą mentalność i historię. Na studiach chodziłem na zajęcia przeważnie z Polakami. Mam wrażenie, że nie wszyscy rozumieją, jak wielkim wyzwaniem dla obcokrajowca są studia po polsku. Gdy zaczynałem licencjat z polonistyki, nie wiedziałem, kim był Słowacki, a to podstawa. Regularnie dyskutujemy na zajęciach. Czasem boję się, że mogę niektórych rozczarować, że łamanym polskim zabieram głos – przyznaje Alexis.
Jak dodaje Meksykanin, rolą obcokrajowców jest poszerzanie horyzontów społeczności, w której żyją.
Autobusy pięknie wyglądają
Aksen Semak pochodzi z miejscowości, w której zawsze było różnorodnie. Użhorod to ponadstutysięczne miasto w zachodniej Ukrainie, przy granicy ze Słowacją. Blisko stąd do Węgier, Polski i Rumunii. – Nie widziałem tam dla siebie przyszłości – przyznaje 23-latek. Jeszcze gdy żył jego dziadek, namawiał wnuka, by pojechał do Polski. Miał w tym swój cel, bo urodził się w Lemkach. To mała miejscowość, która przed wojną należała do Polski, a dziś jest po ukraińskiej stronie. – Miałem dość nepotyzmu, który zżera kraj. Rodzice kolegi z liceum mieli dobre relacje z dyrektorem szkoły, dzięki czemu chłopak miał niezłe oceny. Moja kuzynka była wcześniej w Polsce i mówiła, że tu jest dobrze, dlatego zdecydowałem, że wyjeżdżam do Warszawy. Wiedziałem, że nie jest idealnie, ale wasz kraj jest świetnym miejscem dla Ukraińców. Jesteśmy sąsiadami, mamy podobną kulturę, poziom wykształcenia i dobrze, że nam pomagacie – mówi Aksen.
Pamięta swój pierwszy raz w Warszawie. – Przyjechałem z rodzicami, żeby zobaczyć miasto i uczelnię. Bardzo spodobało mi się, że Warszawa tętni życiem 24 godziny na dobę. I działa jak narkotyk. Stolica to wyzwanie. W moim mieście kursują tylko autobusy, a w Warszawie są jeszcze tramwaje i metro. Macie świetną komunikację miejską, autobusy pięknie wyglądają, drogi są na europejskim poziomie. W Ukrainie pod tym względem jest nieco gorzej – porównuje Aksen.
Na studia do Polski przyjeżdża tuż po maturze, w 2015 r. Zdaje na Uczelnię Łazarskiego w Warszawie. To wówczas jedyna szkoła wyższa w Polsce, która umożliwia zrobienie licencjatu i magisterki w języku angielskim. – I to był błąd, bo przez pierwszy rok z nikim nie rozmawiałem po polsku. 95 proc. studentów stanowili obcokrajowcy: Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, ale też Hindusi czy Kanadyjczycy – wspomina Aksen. Na drugim roku studiów zakłada agencję marketingową. Ma zaledwie 17 lat. Pieniądze na rozkręcenie biznesu pochodzą ze stypendium, które otrzymuje od rektora uczelni.
Aksen ma najwyższą średnią ocen w historii szkoły: 5,4. – Zawsze się dobrze uczyłem. Dzięki wysokim notom studia miałem za friko – opowiada.
2 tys. zł przeznacza na księgową i pokrycie opłat administracyjnych. Jednym z pierwszych klientów jego agencji zostaje uczelnia. I będzie z nią współpracować w kolejnych latach. Jego ostatni biznes to sklep z uniwersyteckimi ubraniami.
– Polska to dobry kraj do uruchamiania biznesu. Wiele spraw można załatwić bez wychodzenia z domu – zachwala Ukrainiec. Polskę nazywa swoim domem. – Nie drugim, tylko pierwszym. Warszawa to nieustanna energia. I tego mi było trzeba – dodaje Aksen.