treść strony

Zrozumieć sąsiada za węgierską granicą

Edukacja, wymiana studencka oraz turystyka to obszary, które byłyby szczególnie owocne dla współpracy polsko-węgierskiej. To są możliwości, które warto rozwijać – mówi węgierski profesor Csaba Kiss, literaturoznawca i historyk kultury

  • W Grupie Wyszehradzkiej potrzeba dziś przemyślanych działań i współpracy projektowej

    fot. archiwum prywatne

Czego Polacy nie wiedzą o Węgrach, a pana zdaniem powinni?
Tak jak Węgrzy nie znają polskiej historii, tak samo Polacy nie znają historii Węgier. Mamy wiele wspólnego, ale są też różnice. Na przykład w 1918 roku Polska świętowała swoje zwycięstwo i powrót na mapę Europy, tymczasem dla Węgrów zakończenie I wojny światowej było katastrofą porównywalną z drugim rozbiorem Polski. Wielkie Królestwo Węgier zostało podzielone, choć warto pamiętać, że nie było jednolite etnicznie – prawie połowę jego mieszkańców stanowiły osoby innych narodowości. Sąsiadujemy z nimi do dziś. Kolejnym ważnym momentem była II wojna światowa. Jesienią 1939 roku Węgry przyjęły 100 tys. polskich uciekinierów, choć były wasalem nazistowskich Niemiec aż do końca wojny. 

Splecione losy obu narodów sprawiły, że powstało powiedzenie „Polak Węgier, dwa bratanki”.
Tradycja przyjaźni polsko-węgierskiej jest żywa, bo przez wieki mieliśmy wspólne granice i doświadczenia. Nawet jeśli zdarzały się konflikty, jak inwazja Jerzego Rakoczego na Polskę w XVII wieku czy konflikt króla Macieja z Polską w XV wieku, to tych wydarzeń ani Polacy, ani Węgrzy dziś nie pamiętają. Pamiętamy za to wspólne pozytywne momenty. W XIX wieku, kiedy Polska nie występowała jako państwo na mapie Europy, Węgrzy nadal uważali, że Polska istnieje. Dla hrabiego Széchenyi Galicja była Polską. Na Węgrzech pilnie śledzono powstanie listopadowe w 1831 roku – każdy, nawet w odległych dworach szlacheckich, wiedział, o co walczą Polacy i na czym polega rosyjskie zagrożenie.

W jakich dziedzinach dziś Węgry mogłyby być ciekawym partnerem dla Polski?
Przede wszystkim w zakresie edukacji, wymiany studenckiej oraz turystyki. Mimo że jestem emerytowanym profesorem, nadal prowadzę seminaria doktoranckie. W ich trakcie zdobyliśmy się na próbę pokazania, jak wygląda obraz Węgrów w podręcznikach szkolnych naszych sąsiadów. Nie jest za dobrze! Warto byłoby ze sobą współpracować, np. poprzez Instytut im. Wacława Felczaka w Warszawie czy Fundację im. Felczaka w Budapeszcie, które realizują wiele programów, m.in. wymiany między uczniami szkół średnich.

Myślę, że w Grupie Wyszehradzkiej potrzeba większej systematyczności i przemyślanych działań, bo węgierska inteligencja odczuwa brak kontaktu z zagranicą. Nie chodzi o politykę, ale o współpracę poprzez konkretne projekty. Punktów stycznych jest dużo – np. w tym roku obchodzimy stulecie urodzin Zbigniewa Herberta, tłumaczonego na język węgierski i dobrze u nas znanego. Napisał on najpiękniejszy wiersz o powstaniu węgierskim zatytułowany „Węgrom”: „Stoimy na granicy wyciągamy ręce / i wielki sznur z powietrza / wiążemy bracia dla was”.

Moglibyśmy też współpracować w zakresie politologii i dziennikarstwa. To ważne, aby dziennikarze mogli rozumieć sytuację w Polsce i na Węgrzech bez pośrednictwa anglojęzycznych mediów.

Co zatem przeszkadza?
Przede wszystkim brakuje przekonania, że warto znać języki naszych sąsiadów. Od 30–40 lat jestem propagatorem slawistyki i znajomości krajów sąsiednich. W czasie transformacji byłem optymistą, myśląc, że ta współpraca będzie możliwa, tymczasem okazało się, że decydenci nie dostrzegają, jak ważne jest nauczanie języków słowiańskich. Jeszcze w XIX wieku slawistyka na Węgrzech miała ogromne tradycje, jesteśmy przecież otoczeni siedmioma krajami, z których pięć to kraje słowiańskie. Niestety, dziś np. polonistyka istnieje tylko na Uniwersytecie Budapeszteńskim oraz na Uniwersytecie Katolickim, gdzie jej przyszłość jest niepewna. Gdy jakiś czas temu spotkałem w Warszawie węgierskich stypendystów Erasmusa+, powiedziałem im, że w ciągu sześciu miesięcy mogą nauczyć się podstaw języka polskiego. Odparli, że większość z nich rozmawiała z Polakami po angielsku i nie uczęszczają na kursy polskiego. Angielski jednak nie wystarczy, by zrozumieć nasz wspólny, polski, czeski czy słowacki, kod kulturowy! Powinniśmy się uczyć swoich języków, choć przyznaję, ja sam polskiego nauczyłem się przypadkiem.

Ciekawa jestem, jaka historia kryje się za słowem „przypadek”. Co pana ciągnęło do Polski?
W latach 60. XX wieku podróżowałem po Polsce autostopem. Porównując Węgry Jánosa Kádára z początku lat 60. z Polską, różnica była ogromna. Tu była większa wolność, szczególnie w życiu kulturalnym i w działalności Kościołów. Jako protestant byłem zaskoczony, widząc oficerów w mundurach chodzących do kościoła. W latach 60. w Polsce popularne były kluby studenckie i jazz – tego na Węgrzech nie mieliśmy.

Odkryciem były dla mnie rozmowy z Polakami. Wszyscy pytali o wydarzenia z 1956 roku, swoją węgierską tożsamość historyczną odkrywałem właśnie nad Wisłą. Całe moje pokolenie jeździło wtedy do Polski. O tych czasach kilka lat temu powstał węgierski film dokumentalny „Autostopem do Polski”, który zawiera wywiady ze znanymi osobami podróżującymi wówczas po Polsce. Serdecznie go polecam